czwartek, 25 lipca 2019


Per Petterson 

PRZEKLINAM RZEKĘ CZASU 

Dawno już żadna książka mnie tak nie rozczarowała. Po lekturze ,,Kradnąc konie" tegoż autora spodziewałem się równie sentymentalnej podróży po zakamarkach wspomnień chłopięcego okresu dojrzewania. Tymczasem dostałem mdłą strawę o fascynacji  ruchem robotniczym nijakiego Arvida Jansena, młodego Norwega, który pragnie zostać ideowym komunistą - maoistą. Przeżywa załamanie, gdy w 1989 roku rozpada się mur berliński. Jego życie też popada w ruinę, raz z powodu rozwodu, drugi z powodu wiadomości o śmiertelnej chorobie matki. 
Najciekawsze w tym wszystkim wydają się być nieco pokomplikowane relacje bohatera z umierającą na raka matką. Jakieś niewyjaśnione sprawy, śmierć młodszego brata, tajemnice pochodzenia matki i okresu jej młodości spędzonej na prowincji w Danii. To wszystko wydaje się fascynujące i aż kusi by pociągać za sznureczek i podnieść kolejną odsłonę historii życia. Nic z tego. Arvid Jansen jest po prostu nieudacznikiem, leniwym typem ze skłonnościami do alkoholu i brutalnych zachowań. Wiemy o nim tylko tyle, że nie chciało mu się studiować, bo zafascynował się ciężką pracą fizyczną przy maszynach (za co został spoliczkowany przez matkę - robotnicę we fabryce czekolady), że kochał Mao Tse Tunga i że schrzanił owoc romantycznej miłości rozwodząc się w wieku trzydziestu lat z matką swoich dwóch ukochanych córek. 
Rzeka czasu przecieka przez kartki powieści, a ja przeklinam czas zmarnowany na lekturę tejże.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz