niedziela, 13 grudnia 2020

 








Erika Swyler

KSIĘGA WIESZCZB

Zgodnie z zapowiedzią na okładce miała to być ,,cudowna powieść o potędze książek, rodziny i magii". Rzeczywiście w opowiadaniu pojawia się niezwykła księga, mamy historię rodzinną i trochę karcianej magii. Tylko cudowności brak. Dlaczego?
Powieść Eriki Swyler ma dość ponury klimat. Oto na wybrzeżu Long Island zdaje się, że słońce nigdy nie świeci. Wieją wiatry, obficie pada deszcz, a przypływy pozostawiają na kamienistej plaży setki mało sympatycznych stworzonek zwanych skrzypłoczami. Na klifie stoi stary, drewniany dom, który powoli usuwa się w stronę morza. Zamieszkujący go Simon Watson jakoś też nie specjalnie ma powody do radości. Walka o uratowanie domu przerasta jego możliwości. W dodatku zostaje zwolniony z pracy w bibliotece. Na domiar złego w jego ręce trafia księga, która opisuje historie jego rodziny. Z tej to księgi dowiaduje się o dziwnym fatum wiszącym nad jego rodem. Zarówno jego matka, jak i babka oraz prababka tonęły w morzu choć wszystkie posiadały niezwykły talent do nurkowania. Nazywano je syrenami. Simon ma siostrę Enolę, o którą zaczyna się lękać, że może skończyć tak, jak jej szanowne poprzedniczki.
Książka krąży wokół ponurych historii rodzinnych, powiązanych nie wiadomo dlaczego z wróżeniem z kart tarota. Czytelnik podąża za poszczególnymi wątkami w poszukiwaniu cudowności, ale jej tu po prostu nie ma. Na szczęście zakończenie daje nadzieję, że jednak można przełamać fatalne fatum i rozpocząć życie niczym carte blanche. I to jest jedyny przebłysk jasności w całej tej powieści.