wtorek, 20 lipca 2021

 








Katarzyna Bonda

FLORYSTKA

Policja znajduje spalone zwłoki w windzie w bloku na białostockim osiedlu. Ktoś w leśnej głuszy strzela do psa Huberta Meyera. Trwają poszukiwania zaginionej dziewięcioletniej Zosi Sochackiej. Tak oto zaczyna się dość opasna powieść Katarzyny Bondy ,,Florystka". Do pomocy policji w poszukiwaniu dziewczynki zostają ściągnięci dwaj profilerzy (psychologowie śledczy) Hubert Mayer i Lena Pawłowska. Wkrótce okazuje się, że dziewczynka została zamordowana. Wszelkie ślady wskazują na podobieństwo do morderstwa dokonanego kilka lat wcześniej na chłopcu o imieniu Amadeusz. Matka Amadeusza, tytułowa florystka, przeżywa wciąż ciężką traumę i wydaje się jej, że rozmawia z duchem swojego syna.
Ilość wątków i stopień ich zagmatwania obiecują pasjonującą fabułę. Tymczasem czytelnik jest zwodzony i prowadzony przez autorkę na manowce, aby uśpić jego czujność. Nie bardzo wiadomo czyim śladem podążać: czy historią nieszczęśliwego życia miłosnego matki Zosi, czy traumatyczną historią dzieciństwa samej Zosi, problemami życiowymi Huberta Meyera, tajemnicą skrywaną przez komendanta Pileckiego, psychicznymi odchyłami florystki, czy odczuciami jakimi kieruje się ,,maestra" Eliza Fal?   Wszystko to tworzy zbyteczny natłok, który tak de facto psuje konstrukcję fabularną i osłabia efekt końcowy. Kończąc czytać po blisko sześciuset stronach na usta cisnęło mi się, podszyte rozczarowaniem pytanie: ,,i to już wszystko?"

Pewnie niedobrze, że przygody Huberta Meyera zaczynam od trzeciego tomu. Jednak jego perypetie i niedokończone wątki w powieści ,,Florystka" nie zachęcają mnie zupełnie do śledzenia jego dalszych losów. Książkę czyta się nawet dobrze i historie w niej opisane mogą być interesujące, ale poprowadzenie fabularne jest jak guma do żucia: początkowo miło smakuje, a potem żuje się ją niejako z przyzwyczajenia, aż do całkowitego znudzenia i wyplucia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz