Szymon Słomczyński
MIM
To książka, która ma cechy osobowościowe. Jest jak spotkanie z obcym człowiekiem, który chce nam opowiedzieć swoją zagmatwaną historię. Spotykamy się na pogrzebie cioci Wandy. Z początku mam problem z odróżnieniem kto jest kim w rodzinie Łąckich i jakie relacje łączą poszczególnych jej członków. Daniel, Marek, Basia, Jerzy, Beata, Henryk, Olśniewscy, Irena. Do tego dochodzą retrospekcje: Ola, Paweł, Nadzieja, Marysia Kinczyk. To wszystko przytłacza, trochę zniechęca, ale nieznajomy ciągnie dalej swoją opowieść. Wątki stają się coraz bardziej intrygujące, wciągające. Nieznajomy ma na imię Damian i coraz bardziej uzależnia mnie od swojej opowieści. W końcu nie mogę już oderwać się od jego historii, łapczywie żądając dalszego odkrywania kolejnych kart z rodzinnych sekretów. Dlaczego to wszystko jest tak skomplikowane, aż niewiarygodnie pogmatwane? Ale wierzę Damianowi, bo choć nie budzi on mojej sympatii, a wręcz irytuje, to jednak jest postacią z krwi i kości osadzoną w naszej polskiej współczesności.
Taka jest siła tej książki, niezwykłej, bo opowiedzianej w pewnym słowotoku, natręctwie myśli, z postrzępionymi wątkami, przetykana listami i e-mailami. Niecodzienna historia rodzinna. Tragiczna w swoim wymiarze, ale przez to bardzo realistyczna. Dająca do myślenia nad konsekwencjami swoich czynów, błędów i grzechów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz