Erika Swyler
KSIĘGA WIESZCZB
Zgodnie z zapowiedzią na okładce miała to być ,,cudowna powieść o potędze książek, rodziny i magii". Rzeczywiście w opowiadaniu pojawia się niezwykła księga, mamy historię rodzinną i trochę karcianej magii. Tylko cudowności brak. Dlaczego?Powieść Eriki Swyler ma dość ponury klimat. Oto na wybrzeżu Long Island zdaje się, że słońce nigdy nie świeci. Wieją wiatry, obficie pada deszcz, a przypływy pozostawiają na kamienistej plaży setki mało sympatycznych stworzonek zwanych skrzypłoczami. Na klifie stoi stary, drewniany dom, który powoli usuwa się w stronę morza. Zamieszkujący go Simon Watson jakoś też nie specjalnie ma powody do radości. Walka o uratowanie domu przerasta jego możliwości. W dodatku zostaje zwolniony z pracy w bibliotece. Na domiar złego w jego ręce trafia księga, która opisuje historie jego rodziny. Z tej to księgi dowiaduje się o dziwnym fatum wiszącym nad jego rodem. Zarówno jego matka, jak i babka oraz prababka tonęły w morzu choć wszystkie posiadały niezwykły talent do nurkowania. Nazywano je syrenami. Simon ma siostrę Enolę, o którą zaczyna się lękać, że może skończyć tak, jak jej szanowne poprzedniczki.
Książka krąży wokół ponurych historii rodzinnych, powiązanych nie wiadomo dlaczego z wróżeniem z kart tarota. Czytelnik podąża za poszczególnymi wątkami w poszukiwaniu cudowności, ale jej tu po prostu nie ma. Na szczęście zakończenie daje nadzieję, że jednak można przełamać fatalne fatum i rozpocząć życie niczym carte blanche. I to jest jedyny przebłysk jasności w całej tej powieści.