Norman Lewis
GŁOSY STAREGO MORZA.
W POSZUKIWANIU UTRACONEJ HISZPANII
Są wyjątkowe książki, które potrafią czarować swoją opowieścią. Norman Lewis zaczarował mnie nostalgiczną historią o starej, utraconej w zapomnieniu Hiszpanii.
Dziś słowa ,,Costa Brava" korzą się jednoznacznie z plażą, hotelami pod palmami i tłumem turystów. Nie zawsze jednak tak było. Do wczesnych lat 50-tych XX wieku hiszpańskie wybrzeże było domem dla biedujących rybaków i ich rodzin utrzymujących się z tego, co ofiarowywało im morze. Angielski reporter Norman Lewis trafił do takiego miejsca w ważnym i przełomowym momencie. Stara tradycja rybacka, historia ludzi związanych z morzem zaczyna być wypierana i niszczona przez dynamicznie rozwijającą się turystykę.
Dwie wioski - rybacka Farol i rolnicza Sort mieszczą się na końcu hiszpańskiego świata. Nie ma do nich nawet porządnej drogi. Ich mieszkańcy nigdzie specjalnie nie wyjeżdżają, bo po co? Nie wiele też osób tam dociera. Udało się to Lewisowi, który zakochał się w tym miejscu i trzykrotnie wracał w sezonie letnim by pomagać przy połowie ryb.
Czytając ,,Głosy starego morza" można się dać ponieść wspaniale prowadzonej fabule na tyle, że zatraca się poczucie realności. Opisywane historie brzmią czasami jak bajka: trup syreny zdobiący jedyny bar w Farol, Babcia rządząca całą wioską, kucharka Carmela z żółtego domku ukrywająca przed światem swoją niepełnosprawną umysłowo córkę, Curandero - wędrowny szaman wskazujący gdzie i kiedy należy rozpocząć łowienie sardynek, Don Ignacio - ksiądz, który zamiast odprawiać msze wolał wymykać się na wykopaliska antycznych artefaktów, karłowaty konował zwany Doktorem Uwodzicielem, będąca na etacie wioskowej kochanicy Maria Cabritas przepędzająca kozy parasolką...
Reportaż Lewisa ratuje od zapomnienia świat, który już zniknął, który nie miał szans na przetrwanie. Zniknęła jego wyjątkowość, czar i magia miejsca. Dlatego tę książkę tak dobrze się czyta. Dlatego, tak jak za nostalgicznym wspomnieniem, również i za tą opowieścią po prostu się tęskni.