Nina Lykke
NIE JESTEŚMY TU DLA PRZYJEMNOŚCI
Knut Pettersen jest dobiegającym sześćdziesiątki przebrzmiałym pisarzem w kryzysie twórczym, egzystencjonalnym i finansowym. Przeżywa załamanie, gdyż jedna z poczytnych autorek, tych od autofikcji, opisała w swojej najnowszej powieści rzekome napastowanie na tle seksualnym jakiego Knut miał na niej niegdyś dokonać. Sam Knut wie, że było zupełnie inaczej, bo to ona akurat napastowała jego, ale jak tu sprostować coś, co zostało już wydane w postaci książki i sprzedane tysiącom czytelników. Nadarza się jednak okazja, bo Knut otrzymuje niespodziewanie zaproszenie na Festiwal Literacki organizowany w Lillehammer. Ma tam brać udział w panelu dyskusyjnym na który została zaproszona również autorka od autofikcji. Knut wie, że oprócz darmowego jedzenia, drinków i noclegu będzie miał nareszcie okazję publicznego wyartykułowania wszystkich dręczących go ostatnio myśli związanych z losem współczesnego twórcy kultury...Choć z początku powieść Niny Lykke wydawała mi się świetną komedią w stylu skandynawskiej prostoty i powściągliwości, to jednak dalsza narracja okazała się być pełną gorzkiej ironii karykaturą współczesnego świata poprawności politycznej i obyczajowej.
Frustracja Knuta jest jak wołanie za światem dawnych norm i wartości, które dziś podlegają dewaluacji i subiektywizmowi. Sam główny bohater nie jest postacią z którą chciałoby się jakoś utożsamiać, czy wspierać. Jest raczej antypatyczny, leniwy i pretensjonalny. A jednak jego wołanie o normalny porządek rzeczy w jakiś sposób przemawia też i do mnie.
Aż dziw mnie bierze, że tak krytyczna wobec feministycznych trendów współczesności książka wyszła spod pióra kobiety. ,,Nie jesteśmy tu dla przyjemności" to też ostra krytyka środowiska literackiego, w którym już nie sama literatura ma jakiekolwiek znaczenie, ale to, jak ,,wydoić" państwowe fundusze, żeby niewielkim kosztem umościć sobie wygodne i elitarne życie. Brzmi znajomo...